Nie, nie zawsze jest idealnie, tym razem bez lukru...


Cierpimy wszyscy jak tu jesteśmy na wieczną chorobę ciągłego narzekania na wszystko i wszystkich. Taki kraj. Oczywiście, żeby nie było to winni są wszyscy dookoła i nie, nie mówię tu o politykach. Bo zrzucenie na nich byłoby zbyt proste. Mam spoko pracę, no tak, ale przecież mogłem mieć jeszcze lepszą. Mam wszystko, czego w zasadzie potrzeba do funkcjonowania, ale mógłbym w zasadzie powinienem mieć dużo więcej. DUŻO WIĘCEJ...


Teraz się zacznie afera. Bo Chrześcijanin to przecież  generalnie zdołowany i zamknięty w jakichś dziwnych standardach podanych kilka tysięcy lat temu smutny i sfrustrowany życiem człowiek... nie jest Tak? No niestety... mało tego. Cały czas dokładamy do tego swoją własną cegiełkę. Przykład pierwszy z brzegu... jak traktujemy spowiedź? Jako konieczność na zasadzie przyjść, powiedzieć, zapomnieć? Czy może traktujesz ją jako element Twojej wolności? Jak traktujesz Dekalog? Jako ograniczenia i to z grubsza rzecz biorąc mega archaiczne i niedzisiejsze czy jako drogę ku radosnej wolności?

Ciężko nam zdobyć się na radość w życiu, bo mamy ludzkie wyobrażenia tego, jak wszystko dookoła ma wyglądać. A to budzi frustracje, bo często życie brutalnie potrafi nam te plany zweryfikować i zredefiniować.

Po drugie ciężko szukać radości z życia kiedy widzisz, że pomimo całkiem przyjemnego i dobrego statusu cały czas czujesz, że coś w tym wszystkim się jednak nie spina. Czujesz frustrację , zmęczenie... Czujesz, że bierzesz na siebie zbyt dużo by to ogarnąć...

Myślisz że nie wiem o czym piszę... Uwierz mi, wiem.  

Pamiętam jak szykowaliśmy się z Anią do badań połówkowych. Do tej pory nawet nie wiedzieliśmy, czy w brzuszku jest Antek czy Tosia. Wszystko mieliśmy zaplanowane. Choroby nie dopuszczaliśmy do siebie, bo nie było takiej opcji. Na prenatalnych nic nie wyszło, było w punkt. Po drugie pomocna miała być statystyka. Wyliczyłem sobie, że skoro mam niepełnosprawnego brata ( dodam, że niepełnosprawność była wynikiem błędu lekarza a nie genetyki) no to nie ma opcji, żeby z naszym dzieckiem coś było nie tak. Jednak wyszło inaczej. Czy przyjąłem to na siebie? Zanim wziąłem to na klatę były wszystkie odczucia. Wściekłość, bunt, przekleństwa irytacja... tych wyrzucanych z siebie treści miałem pewnie milion. Do tej pory za każdym razem kiedy jesteśmy w szpitalu czekamy na operację mam w sobie mieszane uczucia i kilka pytań do Niego. Moja mama ma takie piękne powiedzenie, że jeżeli już staniemy przed Nim będziemy mieli czas na zadanie tych pytań, z którymi mamy teraz problem i na które nie dostaniemy pewnie tutaj odpowiedzi... to pierwszym pytaniem będzie dlaczego my i dlaczego nasze dzieci to dotknęło... 

Jednak fakt faktem obojętnie jak byśmy tego nie nazwali, ta sytuacja, w której niektóre rzeczy wymykają się z twojej kontroli wkurza szalenie. Kiedy widzisz cierpienie, albo kiedy zastanawiasz się na minuty przed operacją dziecka, czy to ma sens. Może go zabrać i uciekać do domu? Pamiętam doskonale każdą sekundę, przed ostatnią operacją. Kiedy z rykiem musiałem iść go umyć, on nie wiedział totalnie co się dzieje. Kiedy jechał na operację i się śmiał do mnie... i potem na kilka godzin zostawiasz go komuś, kto ma tu niemalże ziemską władzę nad jego życiem. To nie jest łatwe... i w takich chwilach ciężko czasem zaufać... 

A może jest to właśnie nasza droga do Niego? Droga z Krzyżem i przez Krzyż... może... 

Z czasem jednak perspektywa zaczęła się zmieniać... nie trwało to z dnia na dzień, ale raczej z tygodnia na tydzień. W fatalnej sytuacji psychicznej i finansowej (żyliśmy na absolutnym styku) chwyciłem za różaniec, wpierw pojawił się nasz znajomy, później, znajoma znajomego, ci ludzie pojawiali się z rękawa... gdyby wtedy ktoś powiedział jak będzie wyglądać nasza sytuacja dziś, bym go absolutnie wyśmiał... to nie było dla mnie...

Ale zanim się to stało wróciłem do św. Faustyny...

Z Faustyną mówiąc ogólnie mijaliśmy się pół życia... byłem chyba we wszystkich związanych z nią miejscach w Polsce i byłem na kanonizacji w Rzymie. Ale jakoś nie wszystko do mnie trafiało. Wtedy zacząłem regularnie odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego... do tej pory sięgam po nią zawsze kiedy tylko jest źle... I do tych trzech słów "Jezu ufam Tobie" ... Koronka jest dla mnie taką bronią pierwszego wyboru, bo jest o miłosierdziu, a właśnie to miłosierdzie daje mi nadzieję, że jest dla mnie na końcu szansa. Bez niego... bylibyśmy w kompletnej... no właśnie.

Do tego też chciałbym Ciebie zaprosić...

Nie wiem w jakim momencie życia jesteś, czy jest dobrze, czy źle. Zawsze możesz oddać to co masz Jezusowi i zawierzyć siebie i swoje życie... zobaczysz. Z dnia na dzień będą się dziać rzeczy absolutnie wyjątkowe. On potrafi...

Pozdrawiam Cię gorąco

Mikołaj

Komentarze

nasze instagramy

@nasdwojei i @tatanasdwojei