Jest też druga rzecz o której chciałem napisać, ta nieco trudniejsza.

Ta druga część będzie dla mnie pewnie trudniejsza, bo to wszystko działo się już bardziej bezpośrednio i chyba też w sposób bardziej zaskakujący. Bo widzisz to nie jest tak, że coś na Ciebie spływa, coś do Ciebie przychodzi i wszystko bierzesz tak bezwarunkowo na siebie na klatę i idziesz dalej. Ja tak nie umiem. Zwykle towarzyszy temu masa pytań, które oczywiście w pewnym momencie zaczynają schodzić na drugi plan, ale na początku musisz te rzeczy w sobie przerobić. Dopóki ich nie przerobisz, to nie ruszysz dalej. No i jeszcze jedno. Przerobienie ich nie oznacza wcale, że poznasz na nie odpowiedzi.

No, to od czego zacząć?

Może zaczniemy od początku. Na Antka czekaliśmy trzy lata. Trzy całe lata. To nie był łatwy czas. Kiedy w końcu się udało i zobaczyliśmy po raz pierwszy bijące serduszko, to było dla mnie, pardon dla nas mega przeżycie... mega sprawa. Każdy nam mówił, "byle zdrowe było". Dla nas to było oczywiste, że będzie dobrze. No, nawet statystycznie jakoś tak sobie ułożyłem, że skoro Kuba ma mózgowe porażenie, które - co muszę w tym miejsu podkreślić- wyniknęło z dużego niedotlenienia podczas porodu, a nie z jakieś wady, czy złego rozwoju ciąży, no i skoro spadła na nas jako na rodzinę ta jego niepełnosprawność, no to tutaj, w naszym przypadku będzie wszystko w porządku. Nie było innej opcji. Poza tym. Przecież On jest dobry. Wierzyłem i do tej pory wierzę, że On, Bóg chce naszego szczęścia, chociaż czasem możemy wielu rzeczy nie rozumieć... Tak czekaliśmy na młodego, tak go wymodliliśmy, tak prosiliśmy o dar życia, że nie ma opcji. Musiało być dobrze. 

Problem w tym, że nie było. Prenatalne badania jakoś tak się ciągnęły, lekarz oglądał, mierzył, patrzył. O chłopiec... myślałem, że eksploduję. Ja... Ania się cieszyła, ale dla faceta chłopiec to jakoś tak... no nie wiem. No chciałem mieć syna. Jasne, gdyby okazało się, że będzie to jednak córka, pewnie cieszyłbym się tak samo, ale...  syn to jednak syn... już wszystko w dwie sekundy miałem obcykane. Wspólne wypady na Kolejorza, wspólne zakupy, rozmowy, zainteresowania, ale wracając do badania. 

"No to będzie chłopiec. Jest tylko jeden problem. Dziecko ma rozszczep wargi i podniebienia. To nic takiego, to dość częsta wada. Dobrze, w sumie, że to chłopiec. Jak dorośnie zapuści brodę i wąsa i nic nikt nie będzie widać. Takie wady wymagają operacji. One teraz są dość szybko robione... musicie się Państwo dowiedzieć. Warszawa, Polanica Zdrój, Poznań..."

No i- za przeproszeniem jebs- taki movie revers. To co przed chwilą sobie wyobraziłem, nie tylko się zaczynało zacierać, ale cofać i układać się w jakąś inną rzeczywistość. 

Jakoś mniej więcej tak to zapamiętałem. Lekarz mówił, a ja coraz mniej słyszałem...

Cały czas towarzyszyły pytania... jak... jaka wada? Może się pomylił? Może coś źle widział? Na pewno to nie tak... drugie i wszystkie dalsze USG nie zmieniały tego obrazu. Jest rozszczep. Dopiero później zajarzyłem. To ta zajęcza warga. Widziałem wielu takich ludzi, nie wiedziałem, że to od tego.

Byłem wściekły. Każdy rodzic chce, żeby dziecko było zdrowe, a tu okazuje się, że coś jest nie tak. Cholera. Akurat traf chciał, że to znowu w naszej rodzinie i, że to mój synek. Poczułem się trochę jak Marta z Ewangelii Janowej: "Panie, gdybyś był, mój brat by nie umarł" tyle tylko, że chciałem zawołać: "Gdybyś był, moje dziecko było by zdrowe"...  "Gdybyś był tak dobry, jak mówią mój syn byłby zdrowy"... z dzisiejszej perspektywy wiem, że nie tylko te słowa pasowały do naszej sytuacji, ale też te, które wypowiada Marta nieco później: "Wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś Go poprosił"... 

To moje mocowanie, zadawanie setki razy tego samego pytania "dlaczego?" "Dlaczego znowu my?" Licytowanie się "Jak już musisz to weź mnie doświadcz... mnie, nie jego. Nie tego malucha", to wszystko musiało trochę potrwać. Pewnie i trwa do dziś, bo do tej pory nie wiem. Każda moja odpowiedź wydaje mi się zwyczajnie głupia. Nie dostałem też nawet najmniejszej odpowiedzi. Zmieniła się tylko moja perspektywa. 

No dobrze, ale co dalej? Dołączyliśmy do grupy na fejsie i zanim Ant się urodził wiedzieliśmy już gdzie będziemy operować, do jakiego neurologopedy chodzić, kto będzie operował, kiedy... jak karmić, że butelką, jaki smoczek, że rozszczep to wada całkiem często spotykana: mały, duży, jednostronny, dwustronny, widzieliśmy zdjęcia przed i po... wszystko mieliśmy obcykane. Przyjęliśmy to co jest w takim stanie w jakim jest. A... i jeszcze jedno. Wierzę, że w tym wszystkim doświadczyliśmy cudu. Kilka dni po tym jak już wiedzieliśmy, że Ant będzie miał rozszczep dostałem smsa od mojej mamy chrzestnej: Mikuś rozpoczynamy akcję modlitewną za wstawiennictwem Jana Pawła II o cud uzdrowienia dla Antka... mimo, że ten sms mnie rozłożył, jakoś tak nigdy generalnie nie wierzyłem w te cuda. Jasne, znam te akcje z Ewangelii, ale to było kiedyś. Działo się to wszystko, ale za czasów Jezusa. Teraz to może innym się dzieją: u Marcina Zielińskiego u Krzycha Sowińskiego, ale u mnie? Przecież to się nie dzieje. W tej całej sytuacji, jedyne co potrafiłem powiedzieć, to "ufam"; i z czasem, dopiero z czasem przyszło mi jakieś takie oddanie tego. Zrzucenie z siebie. "Ok. Jeżeli tak chcesz, to tak ma być, ale zajmij się tym. Ty Jezu się tym zajmij." Tak zaczęła się moja przygoda z księdzem Dolindo. Tytanem  w walce z przeciwnościami. A co Bóg w tym wszystkim? On się tym faktycznie zajął, tylko jeszcze nie do końca wiedziałem jak. Nie wiedziałem, że On tak na prawdę, zajął się tym wszystkim zdecydowanie wcześniej. Jest jeszcze jedno doświadczenie, które bardzo dużo mnie nauczyło. Przy każdej operacji Antka prosiłem o modlitwę przez media społecznościowe. Czułem to wsparcie. Czułem wielki spokój... takie zbudowanie chociaż na chwilę wspólnoty potrafi sprawić, że odczuwasz autentycznie spokój i ufasz jeszcze bardziej.

Jeszcze na moment nieco dobijając do drogi głównej, bo trochę jednak skręciliśmy. Pisałem o cudzie. To już historia z końca. Ania była prowadzona przez lekarza, który nie uznawał USG albo nie potrafił robić, nie wiem... Jakoś tak dziwnie. Więc końcówka ciąży to było wyczekiwanie na pierwsze skurcze, na odejście wód i takie tam. Nic się nie działo więc byliśmy umówieni w szpitalu na wywołanie. Antowi widocznie było u Ani dobrze i jakoś niespecjalnie mu się spieszyło. No i przyjeżdżamy sobie do szpitala w sobotę. Ania już jest przyjmowana i tak sobie czekam, aż dostaję smsa "przynieś rzeczy do przebrania." Przynoszę i Ania mówi, że nie ma wód, nie wiadomo od kiedy, no i spada saturacja. Ja generalnie jestem niepoprawnym optymistą, ale zacząłem mieć autentycznie same słabe wizje. U Kuby-mojego brata to tak właśnie wyszło. Nie było wód i tak czekając na anestezjologa doczekaliśmy się mózgowego porażenia. Wracając do Antka to najbardziej z tego wszystkiego zapamiętałem jedno zdanie. "Gdybyśmy przyjechali jutro było by po Antku." Później już była szybka akcja. Cięcie...

No dobrze. Idziemy dalej. Zostałem poproszony, żeby zobaczyć Antka. Pani mówi... "jest jedna rzecz. Dziecko ma rozszczep." Na co odpowiadam: "A ok, a coś jeszcze?" Nie wiem, czy to bardziej ja byłem zaskoczony, czy Pani neonatolog. "No, tutaj trochę nóżka jest źle ułożona, ale to może się wyrównać. No i zrobimy komplet badań." No to zrobiliśmy...

Pamiętam, jak dostaliśmy książeczkę zdrowia. Tam była cała litania do lekarzy. Neurolog, ortopeda, kardiolog, chirurg dziecięcy, okulista, logopeda, audiolog, poradnia genetyczna. Czytając to wszystko czułem się jakby każde to skierowanie mnie przygniatało. W międzyczasie okazywało się jak wielu wspaniałych ludzi spotykaliśmy na naszej drodze. Okazało się też, że największym i pierwszym darem jaki mam, w naszym wspólnym życiu to właśnie Ania. Byliśmy w tym wszystkim razem i to też zmieniło nasze małżeństwo. To w jaki sposób przyjęliśmy to na siebie sprawiło, że chyba szybciej osiągnęliśmy w tym małżeństwie dojrzałość. Przestaliśmy się kłócić o pierdoły, to moje ja zeszło absolutnie na dalszy plan. W tym wszystkim ja też się nawróciłem. Tak to dziś widzę. Nie będę ściemniał, że byłem jakoś daleko, nie. Zawsze byłem dość blisko, ale faktycznie osiągając takie dno psychiczne, sięgając do momentu, który był dla mnie nie do dźwignięcia, zacząłem znowu czytać Pismo Święte. W 2 Liście do Koryntian jest taki genialny fragment "Wystarczy Ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali." Wiele jest tekstów, które dzisiaj trafiają do mnie nieco pełniej. Inaczej. Bardziej bezpośrednio. Jak na przykład, zdanie, które ktoś kiedyś powiedział do nas: "Niezwykli rodzice, otrzymują niezwykłe dzieci"... tylko ta niezwykłość, w wielu przypadkach przychodzi przez krzyż, przez twoją słabość, którą z Nim, tak właśnie z Nim- Jezusem- przezwyciężasz.

No dobrze, ale co z tymi lekarzami. Okazało się, że co wizyta to kolejny problem. To przygniatało jeszcze bardziej... serio. Niestety też okazywało się, że trafialiśmy na kompletny beton. Pierwszy kardiolog już chciał operować z dnia na dzień- po drugiej konsultacji u innego lekarza okazało się, że jednak nie ma konieczności otwierania, bo są inne mniej inwazyjne metody. Pierwszy ortopeda spieprzył nam sprawę, i gdybyśmy nie trafili w porę do drugiego to nie wiem czy Ant by dzisiaj chodził. Takie dość brutalne zderzenie ze służbą zdrowia. W tym wszystkim najlepiej trzymała się Ania. Mnie było trochę mniej, bo też musiałem zmienić pracę i maiłem masę jakichś szkoleń wstępnych.

To doświadczenie, jakiego cały czas jesteśmy częścią nauczyło nas zaufania. Bo obojętnie, co się dzieje, On nas dźwiga, a Ant nas uczy życia. Absolutnie. To, czego nauczył mnie Kuba, ma odbicie też w Antku. Często jest też tak, że Ant lepiej znosi to wszystko niż my, więc nawet jeżeli upadniemy w zwykłej słabości, to zwyczajnie nie wypada leżeć. Trzeba szybko wstać, poprawić koronę i iść dalej, bo walczymy, nie dla siebie, ale przede wszystkim dla Antola. Czy coś jeszcze się zmieniło w tym czasie? Paradoksalnie czas kiedy Ania była z Antonim w ciąży był okresem ogromnych zmian. Tych zawodowych i tych prywatnych. Zmieniłem mega złe środowisko pracy trafiając za sprawą pewnych zbiegów okoliczności i serdeczności ludzi do pracy, o której mogłem tylko marzyć. Na chwilę wyprowadziliśmy się z Poznania, by po dwóch latach wrócić- w związku z awansem w pracy, który biorąc pod uwagę mój kompletny brak doświadczenia w branży był dla mnie dużym sukcesem. Antek jest mega zaopiekowany terapeutycznie (z tego też powodu wróciliśmy do Poznania), urodziło nam się dwóch synów. W międzyczasie trafiliśmy na masę mega dobrych i serdecznych ludzi. Wierzę, że to wszystko nie działo się przez przypadek, że to wszystko jest częścią jakiegoś większego planu tkanego przez Kogoś wielkiego. Kogoś, kto się nie tylko troszczy o mnie, ale i dba, żebym się nie potknął o własne słabości. Kogoś, kto potrafi z najgorszego syfu wyciągnąć coś dobrego. Kogoś, kto robi absolutnie niezwykłe rzeczy, poprzez ludzi słabych.

Te doświadczenia z Antkiem, moje nawrócenie, zaufanie, oddanie się Jemu dało znać o sobie w trzeciej ciąży. Na badaniach połówkowych, lekarz polecił na zrobić amniopunkcję, bo przez wiek Ani, pewnie też ze względu na Antka lekarz stwierdził, że coś tam wychodzi na styku parametrów i może warto tę amniopunkcję zrobić. Myśleliśmy w sumie krótko. Ania dostała smsa, na kiedy lekarz ma nas wpisać na amnio. Odpisała krótko. "Zawierzamy górze, to badanie nic nie zmieni...". Tak, Antek nauczył nas bezgranicznego zaufania, że wszystko co dzieje się w naszym życiu ma sens i ma swoją kolej, i jako rodzina ze wszystkim damy sobie radę. 

Jest więc w tym wszystkim jedna rzecz, o której chciałem napisać. Ufaj. Absolutnie ufaj. Obojętnie co się dzieje, obojętnie jak bardzo to wszystko co się dzieje wydaje się pozbawione sensu, absurdalne, często niesprawiedliwe, ufaj. On się zatroszczy. Postawi na Twojej drodze wielu ludzi. Dobrych i złych, ale absolutnie nie pozwoli, żebyś sobie nie dał rady. W to wierzę. Szczerze. Jeżeli miałbym wybrać jeszcze jeden fragment z Pisma Świętego, który jest dla mnie szczególnie bliski, to byłby to fragment z Księgi Hioba (5,8-9):

"Ale ja bym się zwrócił do Boga

i Bogu powierzył moją sprawę.

On czyni rzeczy wielkie

i niezgłębione, przedziwne i niepoliczone"



UFAJ. ON DZIAŁA. ZAWSZE. 


Mikołaj

Komentarze

nasze instagramy

@nasdwojei i @tatanasdwojei