#NieTraćCzasu Uwierz w cuda...


Wczoraj mielismy Godzinę Łaski... Ten motyw przypomniał mi temat, ktory męczył mnie od dawna. Miałem w życiu kilka momentów w których tak na serio modliłem się o cud. Ale tak z nadzieją że ten cud rzeczywiście się zdarzy. Na pierwszy rzut oka nic z tego nie wyszło, ale na drugi rzut wyszły z tego same cuda...


Tych kilka sytuacji pozwoliło mi wysnuć wniosek, że to że cud nie wydarzył się fizycznie w takiej formie o jaką prosiłem, nie oznacza wcale że nie wydarzył się faktycznie. Zawiłe to przyznam, ale wydaje mi się całkiem sensowne.

Czy miałem wątpliwości? Jasne, że tak. Mam do dzisiaj i zastanawiam się często nad tym ile w tym dorabiania teorii, a ile rzeczywistości duchowej. Wierzę, że kiedyś uda mi się to z pełną pewnością stanu rzeczy ustalić. Tymczasem...

W sumie od małego modliłem się o cud w życiu mojego brata. Miałem to już wszystko obcykane i ustalone. To znaczy ustalone co chcę i jak to wszystko ma wyglądać krok po kroku. To miało być w zasadzie takiego uderzenia. Tak jak Messi w ostatniej minucie meczu z Realem (w sumie to jakby nie było, to Sergi Roberto poszedł jak po swoje a Messi tylko truskaweczkę na torcie położył i poszło...) ale o czym ja... Aha.

Więc ten cud miał być taki widowiskowy. Na zasadzie wstań i idź/ tu i teraz. A nie był. Dawałem Panu Bogu kilka deadline'ów i czekałem. Tak bym sobie czekał do dziś. Z perspektywy czasu widzę, że fakt, iż nie były one tak spektakularne i intensywne, jak chciałem nie oznacza tego, że one nie miały miejsca. One się działy i wymagały nakładu ogromnego nakładu pracy głównie od moich rodziców, ale jestem tego pewien, że gdyby nie pomoc Kogoś z góry, nie byłoby tak jak jest dzisiaj.

Cud pierwszy. To, że moja Mama nie rzuciła tego wszystkiego w cholerę i każdego dnia po kilka godzin  rehabilitowała mojego brata. Tak nadludzką siłę miała w sobie z dwóch źródeł. Z miłości i z modlitwy. Fifty- Fifty.

Cud drugi... To, że Tata nie rzucił tego wszystkiego w cholerę i we wszystkim moi rodzice byli razem, zresztą są z tym wszystkim razem do dziś. Nikt z nich nie zdezerterował.

Cud trzeci. To że Kuba w ogóle chodzi i funkcjonuje samodzielnie. Żeby było jasne. Kuba urodził się w tak głębokim niedotlenieniu, że miał nigdy samodzielnie nie funkcjonować. To było powiedziane całkiem wprost przy urodzeniu. Tymczasem można z nim pogadać, po swojemu ale zawsze i nawiązać całkiem sensowny kontakt.

Jest jeszcze jednen. Ten cud najmniej oczywisty. Bo wewnętrzny, który dzieje się każdego dnia. Zrozumiałem, czyli w zasadzie dotarło do mnie że to ja muszę się zmieniać codziennie, żeby dojrzeć do całej sytuacji. Żeby nauczyć się akceptować wszystkie odmienności i przyjąć do siebie to wszystko co jest dookoła mnie.

A Wy macie za sobą jakieś cuda w życiu?

See You
Mikołaj

Komentarze

nasze instagramy

@nasdwojei i @tatanasdwojei